piątek, 8 grudnia 2017

Pierniki II - najlepszy przepis

Pieczenie pierników to wielka radość i przyjemność, a pieczenie pierników w dużym gronie to absolutnie jedna z najlepszych grudniowych radości! W składzie dziewięciu dorosłych i czwórki dzieci (w sumie to szóstki, z tym, że najmniejsza dwójka kibicowała nam z pozycji brzuchów swoich Mam ;) wykroiliśmy, upiekliśmy i udekorowaliśmy blisko 150 pierników. "Jedynie" ich 1/3 część została w międzyczasie od razu zjedzona, jednak pozostałe trafiły jak co roku do blaszanych pudełek i szklanych słoików, aby zdążyły skruszeć do Bożego Narodzenia :P
Gdy decydujemy się na pieczenie z dziećmi, warto zadbać o to, aby ciasto było naprawdę gładkie i nie przywierało do blatu. Tylko wtedy wykrojone małymi łapkami pierniki, zachowają swój kształt i będą sprawiać frajdę najmłodszym. Sprawdzony przepis, którym dzielę się poniżej, dostałam do Mamy. Jego opracowanie wymagało kilku podejść - co roku coś modyfikuję, dodaję, odejmuję... Warto jednak popróbować, żeby dojść do wersji najlepszej. Potem wystarczy już zadbać tylko o lukry we wszystkich kolorach tęczy, czekoladowe polewy, 6 rodzajów posypek, bakalie i można się bawić! :D



Składniki:
z podanych ilości wychodzi ok 3 blach średniej wielkości pierników
pół kilograma mąki + ok pół szkl. na podsypywanie
szklanka miodu
pół szklanki cukru
150 g masła
1 jajko
łyżeczka sody
szczypta soli

Miód podgrzewam na małym ogniu z cukrem, przyprawami i masłem. Masę lekko mieszam i uważam, aby się nie zagotowała. Gdy składniki się połączą, zdejmuję naczynie z ognia i odstawiam do ostygnięcia. Mąkę przesiewam z solą i sodą, dodaję przyprawy. Masę miodową mieszam z roztrzepanym jajkiem i łączę z suchymi składnikami. Wyrabiam gładkie i elastyczne ciasto. Początkowo jest ono dość rzadkie dlatego warto przygotować je dzień wcześniej i zostawić na noc w lodówce by stężało. 



Blat posypuję mąką. Ciasto rozwałkowuję na grubość około 5 mm i wykrawam kształty. Pierniki układam na blasze wyłożonej pergaminem i piekę około 10 minut w temperaturze 180 stopni. Smacznego!



Wycinanie kształtów to największa zabawa. Gdybym miała wybrać swoją ulubioną foremkę to byłaby chyba gwiazdka... Chociaż jak widać wyżej, łoś też jest spoko ;) 


Aby zrobić kolorowy lukier, dodajcie do tradycyjnie przygotowanej glazury kolorowe barwniki spożywcze. My korzystaliśmy z barwników w paście, które równomiernie rozpuszczają się w lukrze i nie tworzą grudek.


A miał być prezent dla Babci...


Całe szczęście, że wyobraźnia DOROSŁYCH nie zna granic :D

piątek, 1 grudnia 2017

Domowa przyprawa do piernika

Grudzień! Od samej nazwy miesiąca robi się jakoś świątecznie i bardziej zimowo. Od kilku dni składam się też już z samych mandarynek i pomarańczy :D Do ostatecznego szczęścia brakuje jeszcze tylko białego, puchatego śniegu i rozchodzącego się po domu zapachu świeżego świerku. Wraz z paczką przyjaciół i ich dzieciaków jesteśmy też po wspólnym upieczeniu i udekorowaniu 3 blach pierników, toteż sezon ŚWIĘTA 2017 uważam oficjalnie za otwarty! W tym roku postanowiłam przygotować własnoręcznie korzenną przyprawę, więc w ruch poszły moździerz i słoiczki. Z domową przyprawą jest o tyle fajnie, niż tą gotową ze sklepowej torebki, że możecie sobie sami regulować jej pikantność, słodkość, kolor i aromat. Jak dodacie więcej pieprzu, będzie ostrzejsza, jak kory cynamonowej to bardziej brązowa. Goździki i imbir z kolei pikantnie podkręcą Wam pierniki i nadadzą im wyrazu. Przyprawa z ilości składników poniżej jest dość łagodna (ze względu na dzieci nie dodawałam dużo pieprzu i kardamonu), ale możecie pobawić się w ich indywidualny dobór - wyjdzie, jak wyjdzie, a i tak będzie najlepsza. Enjoy December ;)

Składniki na ok 30 g
5 ziaren czarnego pieprzu
3 duże laski cynamomu
6 ziaren kardamonu
10 ziaren godźików
pół orzecha gałki muszkatałowej
1,5 łyżeczki mielonego imbiru
2 gwiazdki anyżu

Wszystkie składniki umieszczam w moździerzu i ucieram do czasu, aż zrobi się z nich gładki pył. Do zmielenia pieprzu czy goździków możecie użyć też młynka, ale uważajcie, aby się nie przepalił. Gotową przyprawę przechowuję w szczelnie zamkniętym słoiku. Na kilogram mąki wystarczą Wam spokojnie 2 łyżeczki takiej przyprawy. Smacznego






sobota, 18 listopada 2017

Brownie z solonym karmelem i pistacjami

Za 5 tygodni święta! W Trójmieście już wszystkie galerie toną w światełkach, a w sklepach zaroiło się od błyszczących bombek. Udziela mi się to jak sroce i mogłabym nic innego nie robić tylko gapić się na dekoracje i cieszyć czekaniem na Boże Narodzenie. A czekanie to też uplecenie wianka z pachnącego świerku, dodanie szczypty cynamonu do porannej owsianki, zapach obieranej w listopadzie pomarańczy i palenie w domu niezliczonej liczby świeczek prawie każdego wieczoru. Też tak macie, że listy prezentów dla najbliższych i ciast, które zamierzacie upiec (albo zjeść) w święta, macie gotowe już pod koniec listopada? :D Przed nami najpiękniejszy czas w roku! 
A na jesienne długie wieczory, w oczekiwaniu na pierniki i pierogi, polecam Wam duży kawałek brownie z solonym karmelem i pistacjami. Upiekłam je już jakiś czas temu, ale czekało na swoją odpowiednią chwilę chwały. To klasyczny przepis na brownie, do którego zużywam 2 tabliczki czekolady z wysoką zawartością kakao, ale to dodatek domowego karmelu i sól sprawiają, że smakuje tak obłędnie i wyjątkowo. Musicie spróbować, koniecznie z filiżanką mocnej kawy.
P.S mówiłam Wam, że pokażę Wam przepis na lody dyniowe, nie? To nie pokażę. Nie udały się zupełnie. A jeśli macie jeszcze niedosyt dyni, wszystkie przepisy z jej przeróżnym zastosowaniem, znajdziecie tutaj.


Składniki na brownie
kostka masła
pół szklanki cukru
2 tabliczki czekolady min. 70% kakao
3 jajka
1/3 szklanki mąki
łyżka esencji waniliowej
szczypta soli

Solony karmel
pół szklanki cukru
1/4 szklanki wody
1/3 szklanki słodkiej śmietanki 30%
gruba sól morska

+ 2 garście pistacji

W garnku roztapiam masło, dodaję pokruszoną na drobne kawałki czekoladę i cukier. Mieszam, aż składniki się rozpuszczą i połączą. Ogień pod garnkiem zmniejszam do minimum, dolewam esencję waniliową. Jajka bełtam widelcem w osobnej miseczce, dodaję do czekoladowej masy i energicznie mieszam. Powoli dosypuję mąkę i sól. Nie używam miksera, nie trzeba "napuszać" ciasta. 

Niedużą blachę do pieczenia wykładam papierem pergaminowym, wylewam na nie ciasto i równomiernie rozcieram. Ciasto piekę w piekarniku rozgrzanym do 200 stopni C, ok 15-20 min. Gdy zacznie pękać na powierzchni, znaczy że gotowe.

Na patelni rozpuszczam cukier razem z wodą. Nie mieszam, ewentualnie potrząsam odrobiną patelnią, aby był równomiernie rozłożony. Gdy cukier mocno się rozgrzeje, zacznie bulgotać i zmieniać swoją barwę. Trwa to od kilku do kilkunastu minut, trzeba cierpliwie poczekać. Gdy cały się rozpuści, stanie szklisty i nabierze głębokiej złotej barwy, dolewam śmietankę i szybko mieszam. Na koniec dodaję sól - ilość zależy od tego, jak bardzo chcecie, aby karmel był słony, ja lubię czuć jego wyrazisty słodko-słony smak. Czekam chwilę, aż przestygnie i zgęstnieje.

Brownie polewam karmelem i posypuję drobno pokruszonymi w moździerzu pistacjami. Smacznego!




sobota, 28 października 2017

Kawowo-chałwowe cupcakes na Halloween

Od dłuższego czasu straaasznie bawi mnie Halloween. Jako dzieciak nigdy się jakoś nim nie przejmowałam, a im jestem starsza, tym bardziej cały szum wokół niego, przebieranki, robienie dyniowych potworów i straszenie ludzi mi odpowiada :D Paradoksalnie dopiero w tym roku po raz pierwszy w życiu (!) obejrzałam też horror w kinie. I choć niektórzy do dzisiaj się sprzeczają, że to był thriller, w dodatku wcale nie straszny, nadal jestem z siebie dumna, że dałam radę. Jakby nie było Halloween to super okazja do spotkań i zabawy, a jak masz już masę ludzi w domu, to trzeba ich nakarmić czymś dobrym, co łatwo złapać w rękę i nie trzeba po tym dużo zmywać. Np. takim słodkim cmentarzyskiem hue hue hue, #cukierekalbopsikus


Składniki:
3/4 szklanki mąki
pół łyżeczki proszku do pieczenia
pół łyżeczki sody
3 łyżki kakao
2 łyżki kawy rozpuszczalnej
łyżka likieru kawowego Sheridan
2 jajka
3/4 szklanki mleka
pół szklanki oleju

Mieszam ze sobą mokre składniki. Potem mieszam ze sobą suche składniki. A na koniec mieszam wszystko razem. Nie używajcie miksera, tylko łyżki. Dzięki temu masa zbytnio się nie napowietrzy i muffinki wyjdą Wam równe i płaskie - idealne do dekoracji.

Krem chałwowy
160 ml śmietanki kremówki 30%
200 g chałwy 
250 g mascarpone

+ biszkopty i roztopiona gorzka czekolada 

























Śmietankę wlewam do rondla i podgrzewam. Do środka dodaję pokruszoną chałwę i całość dokładnie mieszam, aż uzyskam gładki kremowy sos. Gdy wystygnie, przykrywam go folią spożywczą i schładzam w lodówce przez całą noc. 

Śmietankę chałwową ubijam mikserem przez kilka minut, stopniowo dodając mascarpone. Tak przygotowanym kremem, dekoruję babeczki. 

Rozpuszczoną w kąpieli wodnej czekoladą robię napisy RIP na biszkoptach. Użyłam do tego szprycy z cienką tylką. Biszkopty odkładam do czasu, aż czekolada stężeje. Następnie lekko wtykam je w udekorowane kremem babeczki. Efekt rozsypanej ziemi na "grobach" uzyskałam, poświęcając jedną muffinkę i ścierając ją na tarce ;) Smacznego!

Jak dla mnie najtrudniejsza część dekoracji - wykonanie czekoladowych napisów RIP :P

niedziela, 22 października 2017

Pumpkin pie - amerykańskie ciasto dyniowe

Pumpkin pie - krucha tarta dyniowa pieczona w Stanach Zjednoczonych tradycyjnie na Święto Dziękczynienia i Halloween. Ciasto jak dla mnie, zupełnie inne, niż wszystkie jakie do tej pory robiłam i jadłam. Oryginalny przepis na pumpkin pie uwzględnia dodanie masła orzechowego do spodu tarty. Nie rezygnujcie z niego - wzbogaca smak, kolor i aromat ciasta. Z kolei nadzienie ma śmieszną konsystencję budyniu. To połączenie mleka skondensowanego i pulpy dyniowej. Amerykanie często idą na skróty i kupują gotową pulpę dyniową Libby's w puszce, dostępna np. tutaj. Ja wykorzystałam zapasy domowego puree z dyni (przepis: klik), które po dodaniu korzennych przypraw sprawdziło się świetnie. 


Składniki na spód:
1,5 szklanki mąki
pół kostki zimnego masła
2 kopiaste łyżki masła orzechowego
2 jajka

Nadzienie:
puszka mleka skondensowanego słodzonego
2 szklanki puree z dyni
2 jajka
cała laska cynamonu
5-6 goździków
łyżeczka imbiru
2 ziarna kardamonu 
skórka starta z jednej pomarańczy

+ bita śmietana do dekoracji

Składniki na ciasto zagniatam ze sobą, tworząc gładkie, elastyczne ciasto. Owijam folią spożywczą i wkładam do lodówki na godzinę.

Mleko mieszam z puree z dyni, dodaję jajka. Wszystkie przyprawy rozcieram w moździerzu na drobny pył, wrzucam do masy mleczno-dyniowej, wraz ze skórką pomarańczową. Nie używam miksera.

Schłodzonym ciastem dokładnie wypełniam formę do tarty i nakłuwam je widelcem. Spód podpiekam w piekarniku nagrzanym do 200 stopni przez 15 min. Gdy lekko przestygnie, wylewam na nie nadzienie. Jego konsystencja będzie mocno płynna, ale nie martwcie się tym. Temperaturę zmniejszam do 180 stopni i wkładam ciasto do piekarnika jeszcze na 45-60 min. Jeśli w trakcie pieczenia brzegi tarty zaczną się mocno przypiekać, osłońcie je cienkimi paskami folii aluminiowej - ochroni to je przed przypaleniem. Ciasto musi się w pełni "ściąć" i wygładzić na wierzchu.

Pumpkin pie przed podaniem mocno schładzam w lodówce. Dekoruję bitą śmietaną i cynamonem. Smacznego!







czwartek, 19 października 2017

Zupa krem z dyni z mlekiem kokosowym

Październik jest w mojej kuchni miesiącem dyni. O jej gatunkach, walorach odżywczych i różnorodności wykorzystania, pisałam wiele razy, choćby tutaj. Z roku na rok kombinuję z niej co raz więcej przepisów, łącznie z tym na lody dyniowe, o których niebawem ;) Zupa, którą serwuje dzisiaj jest bardzo prosta w wykonaniu. Jeśli zamiast bulionu użyjecie kostki warzywnej - tym bardziej. Puree warto zrobić więcej i zamrozić na czarną godzinę. Dodatek mleka kokosowego sprawia, że jest bardzo aksamitna, a przyprawy: imbir, kurkuma, czosnek - mocno aromatyczna. Jeśli nie przepadacie za mlekiem kokosowym, zerknijcie na przepis na pikantną zupę z dyni z dodatkiem ziemniaków - rozgrzeje Was w chłodne jesienne wieczory. I patrzcie na to późnopopołudniowe światło! 😍



Składniki:
3 szklanki bulionu warzywnego (możecie też użyć takiego z kostki)
3 szklanki puree z dyni*
szklanka mleka kokosowego
duży kawałek świeżego imbiru
3 ząbki czosnku
łyżeczka kurkumy
sól i świeżo zmielony pieprz
 
+ feta, prażone pestki słonecznika


  
*Jak zrobić puree z dyni?
1 nieduża dynia
oliwa z oliwek
sól

Piekarnik nagrzewam do 200 stopni C. Dynię myję, obieram ze skóry i wydrążam część miąższu z pestkami i włóknami - powinna zostać tylko ta zwarta pomarańczowa część. Dynię kroję na mniejsze kawałki i układam na blasze wyłożonej papierem do pieczenia. Solę i polewam oliwą z oliwek. 

Wkładam do piekarnika na 40-60 min. Długość pieczenia zależy od rodzaju dyni. Jeśli jest wodnista, trzeba piec ją dłużej, aby odparowało z niej jak najwięcej płynu. Dążymy do takiego efektu, aby dynia po upieczeniu, rozpadała się za dotknięciem widelca. 

Dynię przekładam do blendera i miksuję na jednolite puree. Tak przygotowaną dynię można zamrozić w pudełku próżniowym spokojnie na kilka, kilkanaście tygodni.

Do dużego garnka wlewam bulion i puree z dyni. Czosnek wyciskam przez praskę wraz z obranym ze skórki imbirem i dodaję do zupy. Następnie przyprawy: sól, pieprz i kurkumę. Na koniec dodaję mleko kokosowe i wszystko razem jeszcze chwilę blenduję. Gorący krem podaję z kawałkami pokruszonej fety i prażonymi pestkami słonecznika. Smacznego 



czwartek, 12 października 2017

Carbonara - oryginalny, włoski przepis

Cześć! Życie tego bloga jest odwrotnie proporcjonalne do mojego życia w realu.  Fotografowanie jedzenia jest chyba ostatnią rzeczą, na którą poświęcam czas, bo jest tyle innych super rzeczy do robienia!* :D Wena do pisania też mnie opuściła kilka tygodni temu i szukam jej do teraz. Staram się więc mobilizować i sięgać po proste przepisy na szybkie obiady i mało skomplikowane ciasta. W kuchni aktualnie króluje dynia, ale o niej w następnym poście.

Oryginalna włoska carbonara to jajka, parmezan, boczek i czosnek. Koniec. W niektórych źródłach można znaleźć nawet wersję bez czosnku, ale uważam, że to wielka szkoda dla carbonary. Nie dodajemy śmietany, szynki, cebuli, ani mascarpone, nic dodajemy. Jemy gorące, od razu po przygotowaniu i zapadamy się w kanapę...     

 




Składniki na dwie duże porcje: 
1 jajko
2 żółtka
15 dag wędzonego boczku
100 g sera reggiano parmigiano
świeżo zmielony pieprz
2 ząbki czosnku 
2 porządne garści makaronu spaghetti lub tagiatelle

Makaron gotuję al dente w osolonej wodzie. Odcedzam go, zostawiając ok pół chochelki wody z boku.

Boczek kroję na drobną kostkę i podsmażam na niewielkim ogniu. Gdy się zrumieni, dodaję przeciśnięty przez praskę czosnek i jeszcze chwilę smażę. Zmniejszam ogień pod patelnią do minimum i wrzucam na nią odcedzony makaron. 

Jajka bełtam w misce, dodaję starty na drobnych oczkach ser i sporą szczyptę pieprzu. Sos dodaję do makaronu, wlewam odstawioną wodę i energicznie mieszam - masa powinna pokryć dokładnie cały makaron i lekko zgęstnieć, ale trzeba uważać, aby jajka się nie ścięły. Na koniec makaron można posypać jeszcze dodatkową porcją sera, bo jak wiadomo, sera nigdy nie za dużo ;) Smacznego! 


*np. taki las w szkle :)

piątek, 15 września 2017

Tarta z kremem budyniowym i malinami

Z malinami to jest taka historia, że kojarzą mi się z pracą i bogactwem. Z pierwszą pracą w życiu dokładnie i "bogactwem", które nagle znalazło się z kieszeniach moich dresowych dziecięcych spodni. Wieki temu, niedaleko domu rodziców znajdowała się nieduża plantacja malin, których właścicielami byli zaprzyjaźnieni sąsiedzi. Strasznie się rwałam, żeby tak, jak inni dorośli, móc chodzić na maliny i zarabiać własną, osobistą kasę. I stało się. Jako 6- czy 7-latka, uzbrojona w kosz z dwiema małymi kobiałkami, pomaszerowałam między podtrzymywane na tyczkach krzaki malin, które wydawały mi się wtedy ogromne i gęste jak las. Do dziś potrafią mi się przyśnić ich równiutkie rzędy i usypane słomą między nimi ścieżki... Uzbieranie dwóch kobiałek trwało więcej, niż wieczność, ale duma i brzęk monet, które każdego dnia lądowały w dresach, nakręcały do dalszej pracy. Pamiętam jak za cel postawiłam sobie nie wydawać ich na sękacze i pomarańczowe soczki w kartoniku, tylko uzbierać 25 zł na jakiś duży, porządny zakup :P Udało się, byłam dość zdeterminowanym dzieciakiem. A maliny lubię do dziś, choć drogie są cholery i wymagające, jak żaden inny owoc. Dlatego trzeba się obchodzić z nimi ostrożnie i nie przeceniać ich wytrzymałości. Wrzesień to miesiąc malin - pieczcie tarty, róbcie dżemory i zjadajcie tak - o, solo. Później nie będzie! 


Składniki na kruchy spód:
1,5 szklanki mąki pszennej
2 jajka
3/4 kostki zimnego masła
pół szklanki cukru pudru

Krem budyniowy:
1 budyń waniliowy lub śmietankowy
2 łyżki cukru
2 szklanki mleka 
1/4 kostki miękkiego masła

+ świeże maliny

Budyń przygotowuję wg przepisu na opakowaniu. Mikserem rozcieram masło i dodaję do niego po łyżce ostudzony budyń. Mieszam do czasu, aż masa gładko się ze sobą połączy. Krem można dosłodzić w razie potrzeby. 

W misce mieszam mąkę z cukrem pudrem, dodaję jajka i pokrojone w małą kostkę masło. Całość zagniatam na gładką, jednolitą masę i formuję kulę. Schładzam ją w lodówce przez min. pół godziny, a następnie wylepiam ciastem formę do tarty. Nakłuwam ją widelcem w kilku miejscach i piekę w 180 stopniach C przez 25 min. Studzę na kratce od piekarnika.

Na upieczony spód wykładam krem i dekoruję tartę obficie malinami. Smacznego!



niedziela, 10 września 2017

Śliwki zapiekane pod owsiano-cynamonową kruszonką

Rety, jakie to jest dobre. Uwielbiam smak śliwek z dodatkiem cynamonu. Aromat gorącej kruszonki unoszący się po całym domu późnym rankiem, zapowiada długie niedzielne leniuchowanie. Od kilku dni pogoda w Gdańsku "kocowa", tzn. że najlepiej zawinąć się w niego, jak naleśnik, w tle włączyć spotify, a w zasięgu ręki mieć książkę i miskę z takimi zapieczonymi śliwkami :) Bo z domu bez kaloszy i parasola nie ma co się ruszać. Lubię jesień właśnie za te wszystkie aromaty, ciepłe, grube swetry, kubek z kawą parzący w dłonie... Małe codzienne domowe przyjemności dające spokój ducha. Dobrej niedzieli Wszystkim :)


Składniki:
1 kg ulubionych śliwek
1/3 kostki masła
1 szklanka płatków owsianych
pół szklanki mąki kukurydzianej
1 łyżeczka cynamonu
2 łyżki miodu
1 łyżka cukru trzcinowego

W rondlu na małym ogniu roztapiam masło z cukrem i miodem, chwilę mieszam do rozpuszczenia i połączenia się wszystkich składników. Wsypuję cynamon, płatki i mąkę, i szybko mieszam, tworząc nieregularne grudki kruszonki. Odstawiam do przestudzenia. Umyte śliwki kroję na pół i wydrążam z pestek. Układam w naczyniu żaroodopornym brzuszkami do góry. Posypuję kruszonką i piekę w piekarniku rozgrzanym do 180 stopni przez 20-25 min. Śliwki powinny puścić sok, a kruszonka nabrać złotego koloru. Jem je z porządną łychą gęstego jogurtu greckiego. Smacznego!



sobota, 2 września 2017

Polskie smaki: Drożdżówka z sezonowymi owocami i kruszonką

Zastanawiałam się ostatnio, które ciasto kojarzy mi się najbardziej z naszymi rodzimymi smakami i po odsianiu oczywistych makowców i mazurków, które tradycyjnie pieczemy na Boże Narodzenie i Wielkanoc, padło na drożdżówkę. Pieczemy ją właściwie bez względu na porę roku i okoliczności, z przeróżnymi sezonowymi owocami. Mi najbardziej smakuje jednak późnym latem, wypełniona węgierkami, które pomimo tego, że mają w sumie o wiele więcej wspólnego z krajem Madziarzy, niż z Polską, naturalnie od setek lat wpisują się w krajobraz polskich sadów i ogrodów. Wokół mojego rodzinnego domu przez lata rosły śliwy, na które jako dziecko wspinałam się, żeby pozbierać do kubełka owoce - zawsze bardzo na nie czekałam. Dzisiaj po starych drzewach prawie nie ma śladu, ale sentyment pozostał. Dlatego łączę kwaśny smak owoców, aromatyczną kruszonkę i słodki lukier, do tego filiżanka gorącej czarnej kawy i dobra lektura... Co powiecie na taki odpoczynek? Miłego weekendu :) 


Składniki:
2 i 3/4 szklanki mąki
1 szklanka ciepłego mleka
łyżeczka suchych drożdży
2 jajka
pół szklanki cukru
1/3 kostki stopionego masła
szczypta soli

Kruszonka:
1 szklanka mąki
pół szklanki cukru
1/3 kostki masła
2-3 krople aromatu rumowego

+ dowolnych owoców, u mnie śliwki węgierki


Dwie szklanki mąki mieszam z solą, drożdżami, cukrem i jajkami. Powoli dolewam do ciasta mleko i zagniatam przez kilka minut. Raczej "na oko" sprawdzam, czy należy dodać jeszcze pozostałą część mąki, tutaj nie ma reguły. Ważne, aby ciasto zaczęło w końcu choć trochę samo odchodzić od dłoni. Na koniec dodaję roztopione i przestudzone masło. Ugniatam kolejne kilka minut. Ciasto zostawiam w misce oprószonej mąką i przykrywam ręcznikiem kuchennym. Teraz, gdy jest ciepło, wystarczą mu 2h do podwojenia swojej objętości. 

W rondlu na bardzo małym ogniu roztapiam masło na kruszonkę, dodaję cukier i mieszam, aż się rozpuści. Zdejmuję garnek z palnika, dosypuję mąkę i dodaję aromat. Całość energicznie mieszam, aż wytworzą się grudki kruszonki.

Ciasto wykładam na blachę wyłożoną papierem pergaminowym i wyrównuję do wszystkich brzegów - jeśli się klei, możecie lekko zwilżyć dłonie zimną wodą. Na cieście układam przekrojone na połówki i pozbawione pestek śliwki, wewnętrzną częścią do góry. Posypuję je gęsto kruszonką, którą rozcieram w palcach. Ciasto piekę przez 35 min. w temp 180 stopni C. Gdy ostygnie polewam je lukrem z dodatkiem aromatu rumowego. Smacznego


wtorek, 29 sierpnia 2017

Lody cytrynowo-bazyliowe

W Trójmieście zaroiło się ostatnio od dobrych i bardzo dobrych lodziarni. Od tradycyjnych i legendarnych już lodów z Misia czy Eskimo, ich oferta wyróżnia się bogactwem oryginalnych składników i często zmieniającą się listą proponowanych w danym dniu smaków. Tego lata nowością i miłym zaskoczeniem były dla mnie lody marchewkowe (zupełnie tak, jakby zamrozić sok z marwita) i te z gorzkiej czekolady i chilii. Oba smaki dostępne w Prawdziwe Lody w Sopocie. W mocnej czołówce jest też słony karmel (oczywiście w Słony Karmel, Gdańsk) i najlepsze pistacjowe lody, jakie jadłam w życiu z Paulo Gelateria w Gdańsku. Zaskoczyły mnie też takie propozycje jak lody borowikowe, gorgonzola z gruszką czy sorbet z czerwonej porzeczki (to z kolei Gdańska Wytwórnia Lodów Naturalnych na Długiej). Blogerka ze mnie słaba, bo zamiast fotografować to je zjadałam, ale obiecuję poprawić się przy następnej rundce po trójmiejskich lodziarniach - jest w czym wybierać! A na razie zainspirowana łączeniem smaków owocowych z wytrawnymi, polecam Wam zrobić domowe lody cytrynowo-bazyliowe. Są wyjątkowo orzeźwiające i lekko pikantne, a dodatek jogurtu greckiego nadaje im wyjątkowo kremowej konsystencji. 


Składniki na pół litra lodów:
Duży kubek gęstego jogurtu greckiego
3 duże garści świeżej bazylii
sok i skórka z dwóch cytryn
2 łyżki cukru

Bazylię myję i obieram z łodyżek. Ucieram ją razem z sokiem z cytryny w moździerzu. Jogurt miksuję z cukrem, dodaję do niego papkę z bazylii i skórkę z cytryn. Wszystko dokładnie mieszam i przelewam do plastikowego pudełka. Mrożę min. 4 godziny. Co pierwsze pół godziny miksuję masę lodową, aby pozbyć się kryształków i sprawić by była puszysta. Smacznego! 


piątek, 25 sierpnia 2017

Krem z pieczonych pomidorów

Sierpień powinien się nazywać pomidorsień. To jest taki okres, w którym pomidory jem 3 razy dziennie, pod każdą postacią (wyłączając, o paradoksie! sok pomidorowy, którego nie znoszę od dzieciństwa), bo są takie dobre, aromatyczne i zdrowe. Na warzywnym rynku kosztują grosze, a wybór nieprawdopodobny! Słodkie malinowe, lima, wielkie bawole serca, śmieszne karakany red pear i jakie sobie tylko wymyślę. Gotuję, smażę, blenduję i miażdżę. Zastosowań co nie miara, bo ostatnio je nawet upiekłam. Powstała gęsta zupa krem, zupełnie inna w smaku, niż nasza klasyczna pomidorowa. Do tego duże ilości pieczonego czosnku i świeże zioła od Mamy. Spróbujcie ;)


Składniki:
1,5 kg dojrzałych pomidorów Lima albo malinowych
2 cebule szalotki
4 ząbki czosnku 
2 szklanki bulionu (mięsnego lub w opcji wege - warzywnego)
1 łyżka brązowego cukru 
sól, pieprz 
garść świeżego tymianku
garść świeżej bazylii 
oliwa z oliwek 
feta

Piekarnik rozgrzewam do 200 stopni C. Na blachę wylewam 3-4 łyżki oliwy z oliwek. Pomidory zalewam gorącą wodą w dużej misce na 3 minuty. Każdego z nich lekko nacinam i obieram dokładnie ze skórki. Kroję na ćwiartki i układam na blasze razem z nieobranymi ząbkami czosnku i pokrojoną na kawałki cebulą. Lekko solę i pieprzę, i piekę przez dobre pół godziny. Do garnka wlewam wcześniej przygotowany gorący bulion, dodaję do niego upieczone pomidory, cebulki, upieczony czosnek (wcześniej wyciśnij go z łupiny) i zioła. Wszystko blenduję na gładko. Doprawiam cukrem, solą i pieprzem, podaję z kawałkami fety. Smacznego