piątek, 23 grudnia 2016

Szynka pieczona w glazurze ze śliwek kalifornijskich

Ciastka ciastkami, ale mięso na święta też musi być. Od dłuższego czasu utwierdzam się w tym, że największą radochę sprawia mi pieczenie ciast i ich dekorowanie, ale jeść to wolę już konkrety. Słodyczoholikiem nie będę chyba nigdy, jednak bez mięsa sobie życia nie wyobrażam (w tym momencie wszyscy wegetarianie i weganie klikają "zamknij" kartę :D ) Zresztą podobnie jak w tej anegdocie, na pytanie: jakie jest twoje ulubione ciasto, odpowiadam: schabowy. Szynka z przepisu poniżej jest prosta w wykonaniu, wymaga tylko wcześniejszego moczenia w solance, więc możecie zabrać się za jej przygotowanie już dziś, żeby cieszyć się nią przy bożonarodzeniowym stole. Akcent śliwkowo-korzenny dobrze wkomponuje się w świąteczny klimat, a sama pieczeń jest dość efektowna, bo praktycznie czarna na zewnątrz. Tym samym nie dość, że zrobicie wrażenie na innych to jeszcze zabłyśniecie znajomością trendów - moda na czarne jedzenie trwa przecież w najlepsze. A tymczasem... wesołych świąt Wszystkim! :)  

Składniki:
1 kg szynki wieprzowej
szklanka śliwek kalifornijskich
2 listki laurowe
4 ziarenka ziela angielskiego
5 ziarenek jałowca
4 ząbki czosnku
3 ziarenka kardamonu
3 goździki
pieprz
1,5 łyżki soli
ok. 2,5 l wody

W garnku zagotowuję wodą z liśćmi laurowymi, zielem angielskim i jałowcem. Dodaję sól i mieszam, aż do jej rozpuszczenia. Solankę studzę i wkładam do niej mięso na przynajmniej dobę. Od czasu do czasu przekręcam je i lekko ubijam paluchami, żeby lepiej wchłonęło sól i przyprawy.

W osobnym garnku zalewam śliwki wodą (ok. 500 ml). W moździerzu ucieram kardamon i goździki, i dodaję je do śliwek. Podgrzewam je na małym ogniu, aż zmiękną i będą się rozpadać. Odlewam śliwkowy wywar (nie wyrzucam!) i blenduję owoce na gładką maź. 

Mięso osuszam papierowym ręcznikiem, nacieram czosnkiem i pieprzem i wstawiam do naczynia żaroodpornego. Podlewam je wywarem ze śliwek, tak aby przykryć szynkę do ok. 1/3 wysokości i piekę w 190 stopniach C przez 30 min. pod przykryciem. Po tym czasie, wyjmuję mięso z pieca i nacieram glazurą śliwkową, piekę kolejne 30 min. pod przykryciem. Na ostatnie 30 min. zdejmijcie pokrywkę/folię aluminiową, czy co tam macie i pieczcie dalej, aż śliwkowa skórka stanie się zwarta i chrupiąca. Po wyciągnięciu szynki z piekarnika, pozwólcie jej trochę odpocząć - wchłonie wszystkie soki, dzięki temu nie będzie sucha. Szynkę można podawać pokrojoną w cienkie plastry na zimno lub wykorzystać pozostały wywar i zrobić do niej sos. Smacznego! 




niedziela, 18 grudnia 2016

Domowe śliwki w czekoladzie

Dzisiaj kolejna porcja słodyczy hand made, które z powodzeniem możecie podarować bliskim z okazji Świąt Bożego Narodzenia. Z racji tego, że zanim obleje śliwki czekoladą to pozwalam "napić" się im sporej ilości alkoholu, raczej nie dawajcie ich dzieciom :P Myślicie pewnie, że nie ma sensu bawić się w babranie czekoladą w domu i tkwić 2 godzin w kuchni, skoro można iść do sklepu i za 12 zł kupić sobie gotowe opakowanie słodkości, ale w tym cały embaras. To nie będą już wtedy śliwki zrobione przez WAS. Prezenty wykonane ręcznie są wyjątkowe, bo robione specjalnie z myślą o danej osobie. W ich wykonanie wkładamy czas, energię i serce. A nie ma chyba cenniejszego prezentu, niż podarowanie komuś kawałka siebie, na dodatek w czekoladowym wydaniu :)




Składniki: 
Opakowanie śliwek, u mnie 250 g
250 ml whisky albo rumu
tabliczka gorzkiej czekolady
pół szklanki śmietanki 30%
szczypta chili
szczypta soli

Śliwki namaczam w alkoholu przez całą noc, odsączam i osuszam lekko papierowym ręcznikiem. W garnku podgrzewam śmietankę z chilli, solą i dodaję do niej rozdrobnioną gorzką czekoladę. Mieszam, aż się rozpuści i utworzy błyszczącą, jednolitą masę. Przygotowuję kratkę do pieczenia i podkładam pod nią talerz, dzięki temu nie zmarnuję ściekającej polewy. Śliwki nakłuwam na wykałaczki i maczam je w rozpuszczonej czekoladzie. Odkładam kolejno na kratkę i czekam, aż lekko zastygną. Po tym czasie chowam je do lodówki na kilka godzin, aby czekolada zupełnie stężała. Możecie ten proces przyspieszyć i włożyć oblane śliwki do zamrażalnika na godzinę, jednak istnieje możliwość, że czekoladki nie będą już tak błyszczące. Enjoy!



środa, 14 grudnia 2016

Świąteczne ciasteczka cynamonowe

Zamieniłam dom w manufakturę ciastek. Są wszędzie. Na każdej płaskiej powierzchni piętrzą się stosy gwiazdek, reniferów, choinek i serduszek - można dostać oczopląsu. Jeśli ktoś nie jest fanem pierników, może skusić się na ciasteczka z tego przepisu. Są delikatne, maślane i baaardzo cynamonowe. Właśnie dobrej jakości masło jest tutaj najważniejsze i nadaje im niepowtarzalnego smaku. Pieką się błyskawicznie, zjadają jeszcze szybciej. Zazwyczaj tego typu wypieki pakuję w foliowe torebki, dekoruję i rozdaję najbliższym. W przypadku kruchych ciastek, jak i pierników, najlepiej jest przechowywać je w metalowych puszkach, dzięki temu zachowają swoją świeżość i lekko zmiękną. Pytanie tylko kto jest na tyle twardy, żeby się im oprzeć? Do świąt zazwyczaj nic się nie ostaje ;) Btw. czy Wy też ostatnio składacie się w 85% z mandarynek? :D





Składniki:
(porcja na ok. 40 niedużych ciastek)

2 szklanki mąki
1/3 szklanki cukru pudru
1/3 szklanki cukru brązowego
3/4 kostki dobrego masła
1 jajko
pół łyżeczki soli
pół łyżeczki proszku do pieczenia
1,5 łyżeczki cynamonu

Na stolnicę wysypuję mąkę, proszek, cukry, cynamon i sól. Dodaję masło i siekam je nożem na mniejsze kawałki. Wbijam całe jajko i całość szybko zagniatam. Ciasto schładzam w lodówce przez 2 godziny (lub w zamrażalniku przez pół). Gotowe rozwałkowuję na ok. 0,3 cm blaty i wykrawam ulubione kształty. Ciastka piekę na blasze wyłożonej papierem w 170 stopniach C przez 10 min, aż się zarumienią. Smacznego!

             



niedziela, 11 grudnia 2016

Drożdżowy wieniec świąteczny z orzechami i żurawiną

Cześć w niedzielę! Czy to prawda, że za niecałe 2 tygodnie są święta? W tym roku nie zdążyłam się nawet do nich dobrze przygotować... Nie wiem czy to kwestia tego, że mniej piekę i gotuję czy tego, że praktycznie wszystkie prezenty zamówiłam w sieci, bo szkoda mi czasu na łażenie po galeriach i stanie w kolejkach, więc nie udzieliła mi się przedświąteczna gorączka. Niby coś tam świeci się na ulicach, w kawiarniach podają grzańce, a z głośników ulatuje obowiązkowe Last Christmas, ale to jednak nie "to". Gdzie ta magia, wyczekiwanie pełne podniecenia, ustalenia już w połowie listopada u kogo w tym roku Wigilia... No i ja się pytam: KTO.ZABRAŁ.ŚNIEG? :P A może po prostu się starzeje i patrzę na wszystko innymi oczami? Dzisiaj drożdżowe. Jedyna pewna w niepewnym świecie. Jeszcze ciepłe, pachnące pomarańczami i cynamonem, spróbujcie.



Składniki:
2 szklanki mąki tortowej
1/3 szklanki cukru
1/3 kostki masła
2 jajka
3/4 szklanki mleka
20 g drożdży
szczypta soli 
kilka kropel aromatu pomarańczowego
1 żółtko do posmarowania wieńca

Nadzienie:
opakowanie suszonej żurawiny, 250 g
2 garście obranych z łupinek orzechów włoskich (mogą być też laskowe/pistacje)
4 łyżki roztopionego masła masła
80 ml likieru pomarańczowego
sok wyciśnięty z jednej pomarańczy
opakowanie kandyzowanej skórki pomarańczowej
5 łyżek brązowego cukru
łyżeczka cynamonu

Do garnka wlewam sok pomarańczowy i likier, dodaję żurawinę. Odstawiam na kilka godzin, aby nasiąkła płynem. Orzechy miażdżę na drobne kawałki wałkiem do ciasta i dodaję do żurawiny wraz ze skórką pomarańczową. Brązowy cukier mieszam z cynamonem. 

Masło roztapiam w rondlu. Drożdże rozpuszczam w 3 łyżkach ciepłego mleka i dodaję do nich łyżeczkę cukru, odstawiam w ciepłe miejsce, aż podwoją swoją objętość. Mąkę przesiewam przez drobne sitko, dodaję sól, jajka i wyrośnięte drożdże. Całość dość energicznie zagniatam przez 5 min. następnie dodaję roztopione masło i aromat pomarańczowy. Ciasto wyrabiam przez kolejne kilka minut, aż samo zacznie odłazić od rąk. Przykrywam je czystym ręcznikiem i odstawiam na 1,5 godziny do wyrośnięcia. Ciasto drożdżowe im luźniejsze, tym lepsze, ale nie powinno być zbyt rzadkie, aby nie rozpadało się podczas zwijania. 

Ciasto rozwałkowuję, tworząc w miarę równy prostokąt. Smaruję je roztopionym masłem i posypuję cukrem z cynamonem. Na wierzch wykładam bakaliowe nadzienie równomiernie rozkładając je po całości. Prostokąt zwijam w rulon wzdłuż dłuższego brzegu i przecinam go na pół. Tak przecięty rulon skręcam ze sobą wzajemnie i formuję w wieniec. Smaruję je żółtkiem. Wieniec piekę ok. pół godziny na blasze wyłożonej pergaminie w 180 stopniach C. Gdy wystygnie, dekoruję cukrem pudrem. Smacznego!










sobota, 26 listopada 2016

Pieczone warzywa z ziemniaczanym puree z czosnkiem

Warzywa w roli głównej. Zwykłe, nasze, z bazarku. Żadne tam bataty, topinambury czy endywie, tylko marchew, burak, kartofel i pietrucha. Mam wrażenie, że trochę zapomniane i niedoceniane, a przecież tak zdrowe i do wszechstronnego zastosowania. Kiedy ostatnio jedliście korzeń pietruszki? Albo seler? Tak, jak burak faktycznie ostatnio przeżył swoją reaktywację i co raz częściej pojawia się w blogowych przepisach, kartach menu i na naszych stołach w domach, tak marchewkę uświadczam zazwyczaj tylko w cieście z grubą warstwą mascarpone na wierzchu w hipsterskich kawiarniach na mieście ;) Sięgamy po to, co rośnie daleko i co musi przejechać albo przepłynąć tysiące kilometrów, żeby znaleźć się w naszej kuchni, a nie doceniamy tego, co mamy pod nosem. Warzywa pastewne po upieczeniu mają zupełnie nowy, zaskakujący smak. Nie bez znaczenia są tutaj przyprawy, których nie ma co szczędzić - możecie szaleć wedle uznania. Do tego znane wszystkim ziemniaczane puree, ale podkręcone czosnkiem (dobrze sprawdzi się też świeżo starty chrzan). I obiad gotowy. 


(inspiracja: makecookingeasier.pl)

Składniki:
2 marchewki
1 korzeń pietruszki
1 średniej wielkości burak
4-5 ziemniaków
5 ząbków czosnku
2 łyżki mleka
1 łyżka masła
oliwa z oliwek
przyprawy: sól, pieprz, kminek, tymianek, cząber, słodka papryka
świeża kolendra
opcjonalnie parmezan lub inny twardy ser

Wszystkie warzywa myję i obieram. Marchewki, pietruszkę i buraka kroję na mniejsze części, układam na blasze i skrapiam oliwą. Obieram z łupin czosnek i układam między warzywami. Wszystko posypuję przyprawami i ewentualnie serem. Piekę w piekarniku rozgrzanym do 220 stopni C przez 20 min. W tym samym czasie ziemniaki obieram i gotuję w osolonej wodzie. Gdy zmiękną, odcedzam je i ugniatam z mlekiem, masłem i wyciśniętym przez praskę ząbkiem czosnku. Na talerzu rozsmarowuję puree i układam na nim upieczone warzywa. Posypuję świeżą kolendrą zmielonym pieprzem. Smacznego!






środa, 16 listopada 2016

Tartinki kokosowe w czekoladzie

Bardzo kruche tartinki z bardzo kokosowym nadzieniem, oblane czekoladą oczywiście bardzo czekoladową :D Takie małe kokosowe co-nie-co. Długo się wzbraniałam przed robieniem spodów do ciast z gotowych ciasteczek, bo wydawało mi się to kompletnie bez sensu. Ciasto z ciasta, kupić gotowe tylko po to, żeby przerobić na "nowe"? Co najmniej dziwne. Z drugiej strony wychodząc z założenia, że nie można hejtować czegoś, czego się nawet nie spróbowało, poszłam w to i... spodobało mi się. Po kilku próbach stwierdzam, że jest to metoda szybsza, mniej pracochłonna i często nawet niewymagająca pieczenia. Mogę używać herbatników, oreo, ciastek owsianych albo biszkopciaków, dodawać przyprawy korzenne, kakao albo bakalie i za każdym razem wyjdzie coś ciekawego. Jasne, ktoś może powiedzieć, że to żaden "cake", ale nikt też nie mówił, że będzie tylko "bake" :P Tak więc w kuchni, jak w życiu - warto otwierać się na nowe. Efekty mogą okazać się zaskakujące ;)




Składniki na ciasteczkowy spód: 
4 szklanki pokruszonych czekoladowych herbatników
3/4 kostki roztopionego masła

Kokosowe nadzienie:
2 szklanki wiórków kokosowych
3/4 szklanki słodzonego mleka skondensowanego 
tabliczka roztopionej białej czekolady

Czekoladowy ganache:
pół tabliczki ciemnej czekolady
pół tabliczki mlecznej czekolady
pół szklanki śmietanki 30%

Drobno kruszę ciastka i mieszam z masłem. Najlepiej użyć do tego blendera o dużej mocy, ale możecie je przerzucić również do foliowego worka i mocno zbić tłuczkiem. Tak przygotowaną wilgotną masą wykładam foremki do tartinek mocno przyciskając ciasto do dna. Spody podpiekam w piekarniku nagrzanym do 175 stopni C przez 10 min.

Białą czekoladę rozpuszczam w kąpieli wodnej. Mieszam razem z wiórkami i mleczkiem skondensowanym. Masa będzie dość gęsta, ale za to lepsza do formowania. Ciemną i mleczną czekoladę podgrzewam razem ze śmietanką w rondlu od czasu do czasu mieszając. Lekko studzę. 

Ręcę lekko zwilżam chłodną wodę i formuję z kokosowej masy ok. 4 cm kulki, które spłaszczam i wykładam na schłodzone spody tartinek. Całość oblewam czekoladowym ganache i schładzam w lodówce przynajmniej godzinę. Smacznego!









niedziela, 13 listopada 2016

Domowa granola z musem dyniowo-pomarańczowym i jogurtem

Dzień dobry w niedzielę! Jak ja uwielbiam weekendy :D Spanie bez budzika, leniwe wydłużanie śniadania, czytanie w łóżku, aż do bólu pleców. Drobiazgi, które odpowiednio docenia się dopiero po przepracowanym tygodniu, pożytecznie spędzonym czasie wypełnionym obowiązkami i zrealizowanymi planami. To właśnie wtedy weekend ma dla mnie najlepszy smak. Trochę jak streching, który wydaje się zasłużony dopiero wtedy, gdy wyleję z siebie siódme poty podczas 45 - minutowego treningu na youtube z najpopularniejszą polską trenerką fitness. No i to śniadanie. Wyobraźcie sobie połączenie chrupkich płatków, orzeźwiającego musu i aksamitnego jogurtu, zamkniętych w szklanym słoiku... Dynia, doprawiona pomarańczą, mango i  wyrazistym imbirem wiedzie prym w tym trio. Przepis na to lekko przerobione smarowidło znajdziecie w jednym z ostatnich postów. Posmakujcie, zrelaksujcie i cieszcie się zasłużonym odpoczynkiem.


Składniki na mus dyniowy z mango:
4 łyżki dyniowego smarowidła - przepis klik
pół łyżeczki żelatyny rozpuszczonej w łyżce zimnej wody

Domowa granola z orzechami i żurawiną
2 szklanki mieszanki płatków (u mnie pół na pół żytnie i owsiane)
garść suszonej żurawiny
garść orzechów laskowych
3 łyżki płynnego miodu akacjowego lub wielokwiatowego

+ 4 łyżki jogurtu naturalnego

Piekarnik nastawiam na 175 stopni C. Płatki, bakalie i miód mieszam w misce.  Blachę do pieczenia wykładam papierem pergaminowym i równomiernie wysypuję na nie płatki. Podpiekam je ok. 15-20 min. Gdy wystygną stają się chrupkie. Można je przechowywać w szczelnie zamkniętym słoiku nawet kilka tygodni. 

Smarowidło blenduję na gładki mus. Dodaję do niego rozpuszczoną żelatynę i całość lekko podgrzewam. W słoiku układam warstwami po kolei granolę, mus i jogurt. I druga kolejka!  
Smacznego


piątek, 11 listopada 2016

Drożdżowe rogale z makiem i bakaliami

Podobno rogale świętomarcińskie w tym roku może piec w Wielkopolsce (tylko) 106 cukierni, które otrzymały certyfikat pozwalający na ich wypiek... Te rogale to wyższa szkoła jazdy, a ja będąc wierna swoim wielkopolskim korzeniom, nie mogłabym zignorować przecież zupełnie dzisiejszego święta i nie upiec jakiegoś zamiennika. No i wiem, że to nie te prawdziwe, z białym makiem, pokruszonymi biszkoptami i kilogramem margaryny, ale trzeba mierzyć siły na zamiary. Efekt? Zadowalający. Rogale wyszły miękkie i puchate, a nadzienie mocno migdałowo-orzechowe. Zawsze to lepsza alternatywa, niż kupowanie "Rogala na białym maku" albo "Rogala z Wielkopolski" :P 11 listopada każdy świętuje jak lubi - jedni idą w marszu, ja idę do kuchni. Enjoy!



Składniki na ciasto:
3 szklanki mąki + ok 1 szklanki do podsypywania (ciasto się mocno klei)
pół kostki drożdży 
2 łyżki cukru na zaczyn
1,5 szklanki mleka
1 żółtko
1 jajko
1/3 kostki stopionego masła

Makowe nadzienie:
2 szklanki maku
pół szklanki kandyzowanej skórki pomarańczowej
garść migdałów 
garść orzechów
małe opakowanie masy marcepanowej (200 g)
4 łyżki miodu
2 kopiaste łyżki masła 
kropla aromatu migdałowego

Lukier:
1,5 szklanki cukru pudru
3 łyżki wody
kilka kropel aromatu migdałowego

+ skórka pomarańczowa i prażone migdały do dekoracji


Mak płuczę pod bieżącą wodą na sitku i przesypuję do rondla. Zalewam świeżą wodą, tak, aby pokryła go w całości, dodaję migdały i orzechy i wszystko gotuję ok. pół godziny. Mak jest ok, jeśli da się bez problemu rozetrzeć w palcach. Mak odcedzam na gęstym sitku i mielę dwukrotnie razem z startą na tarce masą marcepanową i skórką pomarańczową (można go też porządnie rozetrzeć mikserem). W drugim rondlu roztapiam masło z miodem i przerzucam do nich masę makową. Wszystko razem podsmażam na małym ogniu przez 5-6 minut ciągle mieszając i podjadając ;)

Drożdże rozpuszczam w ciepłym mleku z cukrem. Odstawiam w ciepłe miejsca i czekam, aż podwoją swoją objętość. Do miski wsypuję mąkę, pozostały cukier dodaję jajko, żółtko i zaczyn z drożdży. Wszystko dość energicznie wyrabiam. Na koniec dodaję stopione masło i wyrabiam jeszcze dobre 5 minut, aż ciasto samo zacznie odłazić od rąk.

Ciasto dzielę na 3 równe części. Stolnicę posypuję mąką i rozwałkowuję na niej koliście jedną porcję ciasta. Powinno mieć ok. 0,5 cm grubości. Dzielę je na 8 dużych części, smaruję przygotowaną masą makową i zawijam zaczynając od szerszej strony - jak tutaj. Nagrzewam piekarnik do 180 stopni C, blachy wykładam pergaminem i układam na nich rogale. Przed pieczeniem smaruję wszystkie białkiem pozostałym po żółtku. Rogale piekę 20-25 min. Przygotowuję lukier, czyli rozrabiam w wodzie cukier i dodaję aromat. Gdy rogale wystygną, polewam je lukrem i posypuję podprażonymi migdałami i skórką. Smacznego!





niedziela, 6 listopada 2016

Kraków jesienią

Tydzień zleciał jak z bicza strzelił. Środa była poniedziałkiem, czwartek wtorkiem i nie wiadomo kiedy znowu był piątek. W końcu udało mi się na spokojnie zasiąść przed komputerem i przygotować wpis, na który zabrakło czasu po minionym weekendzie.
Kraków to jedno z tych miast w Polsce, do którego bardzo lubię wracać, bez względu na porę roku i okazję. Nieważne czy mam dla siebie chwilę podczas służbowego wyjazdu czy wyrwę się na weekend z bliską mi osobą, za każdym razem wracam do tych samych, klimatycznych miejsc i przy okazji odkrywam je na nowo. Kraków, szczególnie Kazimierz swoim duchem przypomina mi Gdańsk, jego starą część miasta, trochę jakby zatrzymał się w czasie. Mam wrażenie, że tam też ludzie mniej się spieszą, a częściej spoglądają w niebo. Oczywiście i tym razem nie było mowy, żeby nie odwiedzić kilka nowych miejsc i zjeść c pysznego. Przed wyjazdem postanowiłam też, że będę wprawiać się w fotografowaniu nie tylko jedzenia. Kraków inspiruje jak mało które inne miasto... Idzie mi raz lepiej, raz gorzej, jak widać poniżej :P No i tak sobie powoli łaziliśmy, gadaliśmy, smakowaliśmy i zachwycaliśmy co raz bardziej z każdym kolejnym kęsem, wdechem i spojrzeniem.







Co można albo wręcz trzeba zjeść dobrego w Krakowie? Na liście znalazłoby się zapewne wiele ciekawych pozycji, z zapieksami z Okrąglaka i obwarzankami na szczycie (choć nie wiem jak można zachwycać się twardawymi i nie do końca świeżymi zawijańcami), jednak miejsce w żołądeczku ograniczone i trzeba było dokonać jakiegoś wyboru. Unikając zatłoczonych i oczywistych miejsc na Rynku Głównym, kierowaliśmy się zazwyczaj w stronę Kazimierza poszukując mniejszych lokali, z zaledwie kilkunastoma pozycjami w menu, które zmieniają się z tygodnia na tydzień.

Curry up!
Krakowska 29 

Małe bistro na dosłownie 4 stoliki, kuszące od samego wejścia azjatyckimi aromatami curry, mleka kokosowego i trawy cytrynowej. Zza lady w głębi wita wszystkich bardzo wyluzowany i uśmiechnięty pan, który z radością podrzuca ryżem w wielkim woku. Wybieramy, siadamy i rozgrzewamy się miękkim kurczakiem w maślano-pomidorowym sosie, plackami z cieciorki z curry i obłędnym mango lassi. Do wersji różanej nie przekonam się jednak chyba nigdy :P



Zadowolone miny i pełne brzuchy to najwyższe noty uznania dla właścicieli.

ZAZIE BISTRO
Józefa 34

Następny wybór padł na ZAZIE, o którym już dawno słyszałam wiele dobrego. Choć wystrój lokalu nie do końca trafił w moje upodobania, zaserwowane dania zgodnie z obietnicami kolegów i koleżanek z kulinarnej blogosfery, wynagrodziły mi to podwójnie.



   
Na pierwsze danie wjechała francuska zupa cebulowa, której podstawę stanowił bogaty i aromatyczny bulion z dodatkiem czerwonego wina. Później smakowaliśmy sałatkę z kurczakiem, gruszką, roqueforem i orzechami włoskimi z balsamico, bagietkę z wolno pieczonym boczkiem, sałatą rzymską, pieczonymi burakami i sosem tatarskim. Świeże sałaty, chrupiące pieczywo, idealnie wyważona ilość sosu. Duży plus za dobrze dobrane do całości i polecone przez obsługę wina.


Mam słabość do sklepowych witryn i oryginalnych murali. Zatrzymują mnie na chwilę i przyciągają swoją pomysłowością. Czasem jest to niebanalna fotografia, czasami zwykły, ale trafiony w punkt napis, który idealnie pasuje do danego miejsca. W Krakowie wciąż jeszcze pełno starych szyldów pamiętających przedwojenne czasy. Wprowadzają ducha nostalgii i zachęcają aby wejść, sprawdzić co znajduje się w środku...







Tym razem w Krakowie gościliśmy się w Puro Hotel. Ta skandynawska sieć hoteli przypadła mi do gustu już od pierwszych odwiedzin w Puro w Gdańsku. Wystrój łączy ze sobą minimalizm, żywe kolory i przywiązanie do rzemieślniczych drobiazgów, które eklektycznie łączą się w zgrabną, lekko szaloną całość. Pomocna obsługa i pyszne jedzenie, które serwowane jest w hotelowej restauracji Dystrykt One stanowią idealne zwieńczenie całości. Prócz Krakowa, hotele Puro znajdziecie we Wrocławiu, Poznaniu i Gdańsku :)

 


Sprawdzony przepis na udany weekend.




Gorąca, aromatyczna kawa 24h na dobę - najlepiej.
Śniadania w Puro są w rodzaju "dla każdego coś dobrego". Od smażonych kiełbasek i jajecznicy, przez wszelkiego typu pieczywo, świeże wędliny i sery, po pancakes'y i wielki wybór dodatków do musli. Do tego owoce i świeżo wyciskane soki. Tak to bym mogła jadać codziennie. 



Kraków jest dobry o każdej porze roku. W wydaniu jesiennym wydaje mi się na wskroś romantyczny i zdecydowanie najbardziej fotograficzny. Do następnego razu!










Piękna Małopolska. Powroty do domu mają taki sam urok, jak podróżowanie :)